Radio ZET- Marcin Wojciechowski
Pełen niepokoju i ciekawości podchodziłem do kolejnej wydanej pośmiertnie
płyty Michaela Jacksona. Poprzednie czyli "Immortal" i "Michael" z 2011 nie
zrobiły na mnie wrażenia. Słuchało się tego, jak sklejonego na szybko materiału
z dna zakurzonej szuflady Michaela.
Jednak "Xscape" to płyta, którą polubiłem od pierwszego przesłuchania.
Brzmieniowo to przekrój przez dyskografię Michaela. W singlowym "Love Never Felt
So Good" (jest też wersja z dogranym Justinem Timberlake'm) słyszę "Off The Wall".
"Chicago" to dla mnie z kolei piosenka z czasów "History". "A Place With No Name"
jest tak melodycznie zapożyczone z "Leave Me Alone", że nasuwa się skojarzenie z
"Bad" - tak brzmiałoby dzisiaj.
Producenci płyty czyli Timbaland i Antonio "LA" Red doskonale znają muzykę
Jacksona i nie pozwoliliby skrzywdzić tych numerów, a to trudne, bo dzisiejsi
producenci lubią przekombinować. Słyszę w tych piosenkach Michaela, a nie
bezduszny miks z liniami jego wokalu. Wyobrażam sobie, że słuchając tych nagrań
mówiłby, że jest OK.
Do tego piosenki są nieagresywnie unowocześnione. W charakterystyczne dla
Jacksona ozdobniki Timbaland wplótł sprawdzone przez siebie dźwięki. Całość
przygotowana po prostu z szacunkiem dla Michaela i jego fanów, do tego może
zaciekawić kolejne pokolenie. To zdecydowanie jedna z moich płyt tej wiosny.
Marcin Wojciechowski
___________________________________________________________________________
MICHAEL JACKSON - "Xscape"
Michael Jackson ostrzega w swej piosence rodziców przed... molestowaniem
dzieci. To dopiero podniesie się wrzask w tabloidach! Czy ten medialny zgiełk
nie przysłoni dyskusji o artystycznej wartości nowej płyty "króla popu"?
Idea pośmiertnych albumów nieżyjących gwiazd wzbudza mieszane uczucia. Z jednej
strony można zrozumieć fanów, którzy za wszelką cenę chcą usłyszeć nieznane
nagraniach swych idoli, ale z drugiej strony świadomość, że wielkie koncerny
zarabiają krocie na wątpliwej jakości archiwaliach, rodzi sprzeciw. Praktyka
show-biznesu wskazuje jednak, że wszelkie opory moralne idą w kąt - i liczy się
przede wszystkim idea popyty i podaży.
Nic więc dziwnego, że dostajemy już drugi pośmiertny album Michaela Jacksona.
Tym razem to jednak rzecz wyjątkowa – aż osiem nieznanych wcześniej piosenek,
które powstały w najbardziej kreatywnym okresie jego twórczości, od 1979 do 1991
roku. Nie da się jednak ukryć, że zostały one odrzucone przez artystę – i nie
trafiły do tej pory na żadną z jego oficjalnych płyt.
Wyborem odrzutów z wcześniejszych sesji Jacksona zajął się sam szef wytwórni
Epic, dla której nagrywał "król popu" – L.A. Reid. Produkcję ośmiu
wyselekcjonowanych kompozycji powierzył jednak młodszym realizatorom – nad
całością czuwał Timbaland, a wspomogli go J-Roc i Darkchild oraz szwedzki duet
StarGate, mający w swym dorobku całą listę światowych przebojów. Zgodnie z
zapowiedziami pomysłodawcy całego przedsięwzięcia, płyta miała być hołdem dla
nieżyjącej gwiazdy, a jednocześnie próbą odpowiedzenia sobie na pytanie, jak
zabrzmiałaby muzyka Jacksona w dzisiejszych czasach.
Zapewne wielu krytyków ostrzyło sobie pióra na zmiażdżenie w swych recenzjach
tego wydawnictwa. Kiedy włącza się jednak "Xscape", ochota na wdeptanie w ziemię
przedsięwzięcia L.A. Reida maleje z minuty na minutę.
Już otwierający zestaw "Love Never Felt So Good" uwodzi łagodnym disco w stylu
lat 70., przypominając nieco słynny "Don't Stop 'Til Get Enough". Piosenka ta
została napisana przez Jacksona oraz Paula Ankę – i jej urokliwie staroświecka
melodia znalazła idealny odpowiednik w pomysłowo wystylizowanej aranżacji.
Bardziej nowoczesne brzmienia znajdujemy w "Chicago" – zbasowany puls rodem z
elektronicznego R&B nie dominuje jednak całości, której głównym elementem jest
ciekawie wykombinowany duet Michaela z samym sobą. "Loving You" to oryginalne
zestawienie dotychczasowych dwóch tendencji płyty w ramach jednego nagrania –
orkiestrowych smyczków (niczym z disneyowskich soundtracków) i klubowego
podkładu rytmicznego.
Centrum krążka zajmują najbardziej dynamiczne utwory z kolekcji. "A Place With
No Name" poznaliśmy już wcześniej – i od razu wzbudził on szereg skojarzeń.
Jedni widzą w nim powtórkę z "A Horse With No Name" grupy America (stąd nawet
rzekome nawiązanie w tytule), a inni odwołania do klasycznych hitów samego
Jacksona – "Billie Jean" czy "Leave Me Alone". I rzeczywiście trudno obronić się
przed tymi sugestiami – ale kiedy rozbrzmiewa basowy motyw i pamiętny zaśpiew "Eh-eh",
zapominamy o tym wszystkim i po prostu dajemy się ponieść tanecznej energii
nagrania.
"Slave To The Rhythm" startuje z poziomu orkiestrowych aranży Hansa Zimmera – by
nagle zamienić się w nowoczesne electro uderzające dudniącymi bitami i
pohukującym basem. Wszystko to jest podporządkowane agresywnej wokalizie
Jacksona – tworząc klubowy killer. Prawdziwym popisem producenckich talentów
Timbalanda (i jego współpracowników) jest jednak dopiero "Do You Know Where Your
Children Are". Z jednej strony mamy tu pomysłowe cytaty z nagrań Kraftwerk i
Ultravox oraz rockowe solo na gitarze (jak to Slasha w "Give In To Me"), a z
drugiej – bombastyczne wstawki orkiestrowe i dramatyczny śpiew Michaela. Tym
razem wątpliwości wzbudzi zapewne tekst piosenki – bo czarnoskóry gwiazdor
upomina tu rodziców, by strzegli swe dzieci przed... molestowaniem seksualnym.
"Blue Gangsta" to najsłabszy utwór w kolekcji. Tym razem producenci zdecydowanie
przeładowali go aranżacyjnie – przytłaczając wokal głównego bohatera płyty
męskimi chórkami i przerysowanymi smyczkami. Niektórym utwór ten może
przypominać dawny "Earth Song" – ale tym razem to skojarzenie działa na
niekorzyść nowej produkcji. Całe szczęście płyta kończy się w lepszym stylu.
Tytułowy "Xscape" brzmi bowiem jak kuzyn najlepszych nagrań Jacksona z
"Thrillera" i "Bad". To ekspresyjny electro-funk, łączący sugestywnie
dyskotekowe smyczki z soulowymi dęciakami i zróżnicowanym wokalem Michaela.
Ten skromny zestaw zaledwie ośmiu piosenek wypada na pewno lepiej niż dwa
ostatnie albumy nieżyjącego gwiazdora. Z drugiej strony jest jakby uboższym
kuzynem jego najlepszych dokonań z połowy lat 80. To jednak wbrew pozorom
przemawia na jego korzyść. Producenci wykonali dobrą robotę – w większości
nagrań głos Jacksona jest na pierwszym planie, aranżacje są umiarkowane, lekko
uwspółcześnione, ale dalekie od wszelkiej radykalności (chyba nikt nie chciałby
tutaj dubstepu czy footworku). Niektóre piosenki przypominają dawne hity
Michaela, ale tak naprawdę właściwie to służy całości. Unosi się bowiem nad nią
lekka nuta nostalgii za czasami, które już nieodwracalnie minęły.
Jeśli niektórzy krytycy mieli już w komputerach wpisane pierwsze zdanie recenzji
"Xscape" – "Michael Jackson przewraca się w grobie" – będą musieli teraz użyć
funkcji "delete". Nowa płyta "króla popu" to całkiem dobry zestaw – udany hołd
dla jego spuścizny, a zarazem wysokiej jakości prezent dla fanów. To rzadki
przypadek w całej historii wydawania pośmiertnych albumów. (7/10)
Onet.pl
__________________________________________________________________________
Nieznane piosenki Michaela Jacksona mogą być przebojami
„Xscape" to pierwsza z płyt odsłaniających archiwa króla popu. Na razie
dostaliśmy osiem przebojowych kompozycji.
Na pierwszy singiel wybrano „Love Never Felt So Good", ale najważniejsza jest
kompozycja tytułowa. Powstała w 1999 r. podczas sesji nagraniowej płyty „Invincible".
„Poczekaj, aż posłuchasz tej piosenki" – mówił Michael Jackson producentowi
Rodneyowi Jerkinsowi, który dopiero teraz dokończył ten utwór.
Nie ma wątpliwości, że zarówno tytuł, jak i główny wers: „Kiedy odejdę,
nareszcie nie będę przejmował się tym światem", mówią o chęci przeniesienia się
w inny wymiar. Ten, w którym żył, wydawał się Jacksonowi koszmarem. Opisał
dokładnie śledzące go nieustannie oczy kamer, szkalujących dziennikarzy,
nietrafione związki i toksyczne relacje. Wyznał też, jakie są jego marzenia:
próba dzielenia życia z kimś, kogo mógłby pokochać. Finał jest taki, że chce
uciec w samotność, by być tylko ze sobą. To się nie udało.
Piosenka ma mocny beat i ostro śpiewane, wręcz ze złością, partie. To dobra
kompozycja, król popu poniżej poziomu nie schodził, a porównywanie z
największymi przebojami nie ma sensu. Inny był zresztą cel płyty: zaopiekowanie
się muzycznymi sierotami po artyście, który padł ofiarą własnych fobii, ale i
lekkomyślnego lekarza.
Wśród ocalonych kompozycji ważną rolę odgrywa „Do You Know Where Your Children
Are" nawiązująca do pytania, jakie emitowano w amerykańskiej telewizji przed
nocnymi wiadomościami: czy wiesz, gdzie są twoje dzieci?
Tekst nie jest optymistyczny, opowiada o ojcu, który wraca do domu pijany, i o
matce prostytuującej się na ulicy. Jackson, wielokrotnie przejawiający dziecinne
zachowania, krzyczy w refrenie „Uratuj mnie!". Piosenka jest rytmiczna,
przebojowa.
Fantastycznie wypada też „A Place With No Name", tak jak zresztą wszystkie
kompozycje z wyjątkiem „Slave To The Rhythm". Jackson pozostawił niedokończone
piosenki, nie dlatego, że były słabe. Nie miał jeszcze pomysłu na ich aranżacje
lub nie pasowały do innych utworów z płyty.
„Blue Gangsta" tylko tematyczne nawiązuje do „Smooth Criminal". Nie da się
wykluczyć, że piosenka współtworzyłaby koncert, nad którym pracował przed
śmiercią. Myślał bowiem o włączeniu do niego sceny z kryminału z udziałem
Humphreya Bogarta.
Producentem albumu jest L.A. Reid, szef wytwórni Epic Records, który po wstępnej
weryfikacji archiwaliów Jacksona uzyskał do nich nieograniczony dostęp.
Główny producent płyty – Timbaland – był jednym z nielicznych, którzy według
Reida mają odpowiednie zrozumienie, by się zaangażować w prace nad spuścizną po
Jacksonie.
Można być pewnym, że powstanie jeszcze niejedna płyta z nieznanymi piosenkami
króla popu, na które czekają zagorzali fani. Ale nie tylko oni potwierdzą, że
rozpoczynający „Xscape" szlagier „Love Never Felt So Good", skomponowany z
Paulem Anką, będzie królował na parkietach. Przypomina Jacksona z czasów, kiedy
świętował sukces „Thrillera" i była jeszcze szansa, że jego życie nie skończy
się koszmarem.
Rzeczpospolita
__________________________________________________________________________